Na pozór wydaje się, że tak nie jest - bo przecież macierzyństwo to przede wszystkim bycie z drugim, bycie dla. Żadna tam samotna wyspa.
Ale jednak jest.
Samotność nie jest dobra ani zła.
Bywa pożyteczna. Bywa przygnębiająca. Bywa, że naraz.
Przede wszystkim: samotność to nie jest stan fizyczny, ale stan ducha. To nie czas, w którym nikt mi nie towarzyszy, tylko moment, w którym nie ma nikogo, kto by zrozumiał to, co się dzieje u mnie w środku. Dlatego macierzyństwo jest związane z samotnością. Nierozerwalnie.
Może kiedyś, wcześniej, było inaczej. Matka mieszkała z innymi matkami, a one wiedziały, jak to jest. Teraz rodziny są jednopokoleniowe, trzeba wyjść, spotkać się, znaleźć czas i przestrzeń na rozmowę - a to wcale nie jest łatwe, i rozmowa wcale nie jest łatwa.
Samotność jest czasem bardzo potrzebna. Pozwala zajrzeć w głąb siebie, usłyszeć to, co się dzieje naprawdę, i niemowlęcy płacz wcale w tym nie przeszkadza. Ale kiedy indziej bywa przytłaczająca, dzieląca jak murem świadomością, że ja tu, a wszyscy tam, że ja nie mogę, a oni mogą. Choćby oni nie byli i nie mogli, mam poczucie utraty. Poczucie niepodzielenia się, nie bycia wysłuchaną. Nieuczestniczenia, a może raczej uczestniczenia w czymś zupełnie innym, czego żadna nie-matka nie zrozumie.
Samotność jest wpisana w macierzyństwo, bo doświadczenie macierzyństwa jest nieprzekazywalne. Chociaż tak wiele kobiet je ma i wydaje się być powszechne, tylko kawałki są wspólne. Fragmenty. Niektóre. Reszta bywa nie do opowiedzenia.
O, to, to, to!
OdpowiedzUsuńTak właśnie jest, jak piszesz (a piszesz lekko a tak mocno jednocześnie - pięknie) - "nieprzekazywalna". To pewnie całe MOJE (TWOJE) życie nie do opowiedzenia, niby czasem ktoś zrozumie (jak siostra, jak mąż) ale dalej idę sama wśród tych fal co zalewają myśli, serce... Np. to uczucie teraz gdy zasypia córeczka przy piersi, a obudziła się o 4.chcąc "miścha"; mąż śpi, starsza panienka śpi a my we dwie tu..., a ja jedna...sama... patrzę na nią i podziwiam posapywanie, paluszki, ciut spuchnięte oczka itd,. itd.
Dziękuję Ci za ten komentarz. :)
UsuńPrawda
OdpowiedzUsuńoj zgadzam się w milionach procent!!!!!!!! nikt nie zrozumie matki oprócz innej matki :) trzymajta się :)
OdpowiedzUsuńA czasami nawet inna matka nie :)
UsuńWy też!
Tak jest. To było dla mnie zaskoczenie ta matczyna samotność... A jednak jest.
OdpowiedzUsuńMnie też zaskoczyła. I do końca się jeszcze nie przyzwyczaiłam.
UsuńPrawda. I pomaga oswoić tę samotność bycie z innymi mamami, też prawda. Ponieważ moje ciąże były zagrożone, większość czasu spędzałam leżąc - tak poznałam dziewczyny na forum ciążowym, potem porodziły nam się dzieci, przyjaźnie, te najtrwalsze, zostały do dziś. I nieocenione rozmowy z babciami, mamami, ciociami, a teraz blogi... trochę to oswaja kobiecą samotność, ale zawsze nie do końca. Dla mnie najdziwniejszym było odkrycie, że dziecko, moje, urodzone, wychowane, ukochane, tez mnie nie rozumie. Może dlatego, że mam samych synów? Nie wiem. Ale synowie to taki odosobny cud, inny wszechświat, w ogóle nie kobiecy... po dwudziestu latach małżeństwa stwierdzam, że najbardziej rozumie mnie mąż:) Bardziej niż wszystkie inne znane mi kobiety. Zdumiewające:)
OdpowiedzUsuńHa. Mnie też - mąż w sensie. I to jest bardzo pozytywne!
UsuńA ja nie lubię tej samotności. Bardzo nie lubię...
OdpowiedzUsuńja tylko czasami:)
UsuńŁadnie to nazwałaś. Samotność towarzyszy nam w macierzyństwie, też w małżeństwie, przyjaźni... Jest blisko, trzeba ją oswoić, przyjąć... Pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuńOswoić. Tak właśnie.
UsuńPozdrawiam z mgły!
Oswoić bardzo fajne slowo. Zdecydowanie trzeba "oswoić".
UsuńMacierzyństwo to bilet w jedną stronę :) a co do samotności to jest, czasem boli, z pewnością zabiera złudzenia, pozwala zobaczyć więcej, zmądrzeć życiowo. Tylko czasem młodości i beztroski trochę mi żal ;)
OdpowiedzUsuńCóż, nic dodać, nic ując. Wiesz, że ostatnio o tym myślałam :)
OdpowiedzUsuńAby zrozumieć, trzeba przeżyć... :)
OdpowiedzUsuńPięknie. Rozumiem. Wiem o co chodzi. Ale nie wiem co napisać, chociaż przeżywam i analizuję to co właśnie przeczytałam.
OdpowiedzUsuńNazwalas (wybacz, ze tak na "ty") to uczucie, ktorego ja sama nie umialam nazwac, to uczucie, ktore mnie gdzies uciskalo w srodku tak dlugo i ktore ubralas w slowa wlasnie ty. Ja nie umialam a jestem juz mama dwojki dzieci:) dziekuje pieknie, bede miala o czym myslec...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Ps/ przepraszam, ze bez polskich liter
piękne. i dające do myślenia.
OdpowiedzUsuń