wtorek, 11 czerwca 2013

Ojciec nie matka


Wciąż pokutuje myślenie, że to matka dziecka uczy ojca dziecka, jak się tymże dzieckiem zajmować. Bo intuicja matki, bo kobiece podejście, bo macierzyński bonus pourodzeniowy. Jakby matka z dzieckiem tworzyli całość, a ojciec był do tej całości dopiero zapraszany.

Takiemu myśleniu sprzyja sposób funkcjonowania licznych portali dla młodych matek, w których głównym hasłem jest "mama i dziecko". Nie we wszystkich, ale jednak. Z jednej strony jest to oczywiste, bo matka nosi, rodzi i karmi (zazwyczaj) piersią , a ojciec jest niejako obok tego wszystkiego. Z drugiej strony ojcowie coraz bardziej z większych nieobecnych zmieniają się w mocno zaangażowanych w opiekę nad całkiem jeszcze małym maleństwem, a nie dopiero nad biegającym i gadającym stworzonkiem.

Ponieważ ta zmiana jakości relacji rodzinnych następuje od niedawna, (czyli na moje oko od półtora, góra dwóch pokoleń), feministki nie wywalczyły jeszcze w ramach równouprawnienia prawa do scedowania ciąży na mężczyznę (uwaga, to był dowcip), a "szkolenie" z relacji odbywa się w dzieciństwie we własnym domu - matki na ogół nie bardzo umieją się do zmian dostosować. Dostosować - to znaczy przyjąć, że mężczyzna pozostawiony z dzieckiem sam na sam sobie poradzi. Przyjąć, mimo krążących historii typu "tatusiu, a mamusia zawsze zakłada mi najpierw skarpetki, a dopiero potem buciki".


Przyjąć jest trudno, bo przecież my, matki, jesteśmy niezastąpione. To u nas krzyczące dziecko się uspokaja. To u nas lepiej je, my szybciej przewijamy i ubieramy. A przynajmniej tak nam się wydaje.



Nic dziwnego - kobieta spędza z niemowlęciem większość czasu, więc ma większą praktykę. Wszystko piknie; tylko wyciąganie na tej podstawie wniosku, że trzeba nad facetem stać i patrzeć mu na ręce, aż się wreszcie nauczy porządnie (czytaj: jak ja) przewijać swoje własne dziecko, to kanał.

Wpuszczenie się w kanał kończy się wyzerowaniem czasu dla siebie. Niewpuszczenie się w kanał wymaga zdrowych płuc, gdyż trzeba wziąć wiele głębokich wdechów, oraz słabego zgryzu, żeby nie odgryźć sobie języka. I nie chodzi o to, że przewijający ojciec robi coś nie tak. To po prostu ja muszę się powstrzymywać, żeby wciąż i wciąż nie udzielać mu wskazówek. 
-Podwiń ubranko, bo będzie ci przeszkadzało. Nie musisz rozpinać do końca, bo zmarznie mu brzuszek. Zawiń pieluchę, to będzie mniej śmierdziało. Chusteczki sobie zmocz, będzie się łatwiej wycierało. I uważaj na pachwiny. I w fałdkach sprawdź. I kremem posmaruj, bo się odparzy. I o bibułce pamiętaj. I zapnij na te drugie zatrzaski. A spodenki zaraz ci przyniosę, bo sam nie znajdziesz.

Gdyby mnie ktoś tak instruował, dałabym sobie spokój po trzeciej próbie.  



Ale nasi biedni tatusiowie starają się, bo wiedzą, że matka wie lepiej. 
Kojarzycie reklamę Ikei, tę z królem Arturem?  Tak powinni reagować faceci. Przecież przewinięcie dziecka (kąpanie, karmienie, przebieranie) to jest prosta manualna czynność. Nie wymagająca wprawy. Ale jak im się w trzystu słowach wyjaśnia, jak to zrobić, czynność zaczyna wyglądać na bardzo skomplikowaną.  I wtedy ojciec mówi: tobie to idzie lepiej. A to początek końca wolnego czasu.

A weźże, kobieto, gazetę, i ciesz się, że przewijanie zajmuje ojcu kwadrans. Bo w kwadrans sporo się da przeczytać.

Ale nie wolny czas matki jest tu najważniejszy - chociaż jest bardzo, bardzo ważny, prawda?
Bo pielęgnowanie dziecka to nawiązywanie z nim relacji.


Relacja z ojcem jest inna niż z matką. Ojciec nie ma być drugą matką, tylko ojcem. Proste.


Ojciec przewija inaczej niż matka. Karmi inaczej niż matka. Ubiera - hm - inaczej niż matka. Wprowadza inne bodźce rozwojowe (to ten często słyszany krzyk: "CO ty mu dałeś?!")

A co do przewijania jeszcze: dobrze pamiętam, jak Joaśka miała z osiem godzin. Zrobiła kupkę (smółkę, czyli wielkie, ciemnozielone, lepkie kupsko, do którego usunięcia potrzeba piętnastu chusteczek i piętnastu minut). Kiedy nadszedł ojciec, zrobiła drugą, więc z satysfakcją postanowiłam wdrażać partnerski podział obowiązków. A potem z podziwem patrzyłam, jak mój własny mąż przewija Joaśkę dużo szybciej i sprawniej, niż ja. 
I wiecie co?
To był bardzo dobry początek.



5 komentarzy:

  1. Znakomity wpis :) Jednakze nie zapominajmy, ze to kobieta "zawsze" i "mimo wszystko" bedzie ta miekka i delikatna.

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie wiem, czy ta delikatność i miękkość kobiety jest zachowana zawsze i mimo wszystko. Chyba że jest to kobieta wysoce uduchowiona, zachowawcza, potrafiąca mimo wszystko trzymać nerwy na wodzy. Nie mająca nic na głowie, nie zaprzątająca sobie głowy czynnościami dnia codziennego, które są przewidywalne i nie zaskakują, o dziwo, jak co roku zima drogowców... Kobieta o charakterze nie przejawiającym najmniejszych oznak stanowczości - o dominacji nawet nie wspominam - to i owszem: miękka i delikatna forever :)
    A potem rodzi się dziecko.... :> :> :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Justyna, cudzyslow ma swoje znaczenie w tym komentarzu- domysl sie jego znaczenia, to nie jest trudne, naprawde. Masz jakies problemy skoro kobieta delikatna to dla Ciebie tylko taka która nie ma nic na glowie etc.? moze pomoc psychoterapeuty jest Ci potrzebna?
    Czy moze po prostu od tak sobie zaatakowalas nie zastanowiwszy sie?
    To wyjasnie, chodzi chociazby o delikatnosc dotyku, brak szorstkiej skory twarz, delikatne palce i miekkosc przytulenia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nigdy nie stałam i nie zwracałam uwagi swojemu mężowi jak i co, i ten post jakby mnie nie dotyczy, ale "A weźże, kobieto, gazetę, i ciesz się, że przewijanie zajmuje ojcu kwadrans. Bo w kwadrans sporo się da przeczytać." świetne jest :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie mam żadnych wątpliwości, że mój mąż będzie "robił" nad dziećmi znacznie szybciej i sprawniej niż ja. Jest nieuleczalnym perfekcjonistą i do wszystkiego, co robi opracowuje najskuteczniejszą, OPTYMALNĄ i najbardziej wydajną metodę. To jest dopiero osobny gatunek! ;)

    OdpowiedzUsuń





Poczytaj jeszcze!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...