Po Światowych Dniach Młodzieży przybyło mi znajomych.
Tak się jakoś złożyło, że głównie - księży.
I jakoś tak się dzieje, że w ciągu ostatniego roku a to gadam z jakimś księdzem, a to piszę tekst dla księdza, a to robię z księdzem wywiad. Wśród znajomych (w realu, nie na fejsie) tych z koloratką mam na oko niemal z dwustu. Skutkuje to tym, że dzieci się przyzwyczaiły i do niektórych egzemplarzy mówią z rozpędu "wujku".
Różni są.
Mądrzy - i przemądrzali.
Dojrzali - i niedojrzali.
Czasem zarozumiali i z przerostem, czasem zupełnie nie wierzący - w siebie.
Do pogadania albo do szybkiego załatwienia sprawy.
Do długich teologicznych rozkmin albo do opowiadania głupich dowcipów.
Zmieszają cię z błotem, tak o, za nic, "bo taki już mają charakter", albo zadzwonią przeprosić za tego, co zmieszał, bo nawet u nich w mieszkaniu było słychać - bo taki mają charakter.
Tacy, co wychowują - albo co sami potrzebują wychowywania.
Tacy, co mówią poruszające kazania - albo potrafią uśpić połowę kościoła.
Niektórych znam kilkanaście lat i jesteśmy na "szanowna pani", inni rozmawiają ze mną drugi raz w życiu i zaczynają od "Szczęść Boże, Martusiu".
Jedni mnie nie lubią i nie bardzo chcą ze mną gadać, innych ja nie lubię i nie bardzo chcę z nimi gadać.
Różni. Bardzo różni.
Jak wszyscy inni faceci na ziemi.
Ale - poza święceniami - jedno mają wspólne. Czy ich lubię, czy mniej - dobrzy są.
Czasem to dobro jest mocno ukryte, czasem aż bije po oczach. A najczęściej jest takie po prostu, zwykłe, normalne. Możesz nawet nie zauważyć, aż ci ktoś w tajemnicy nie opowie, ile dobra od jednego czy drugiego doświadczył.
Dobrzy są. Normalni. Porządni.
I wiecie: nie jeżdżą mercedesami, nie mają dzieci, nie molestują ministrantów, nie piją na umór, nie uwodzą panien ni mężatek, nie mówią politycznych kazań ani nie śpią na pieniądzach.
Jasne, że grzeszą, jak wszyscy.
Ja też - a mimo to da się mnie lubić.
Czemu ja to wszystko tutaj, na blogu o macierzyństwie, o dzieciach, o rodzinie, piszę?
Jaki to ma związek?
Ano ma.
Bo nasz obraz świata przekazujemy dzieciom.
I może być prawdziwy albo nie.
Mogę dać moim dzieciakom przekonanie, że jest czarna sekta, która trzepie kasę, mówi mi, co mam myśleć i zagląda mi do łóżka. Świeżutkie przekonanie, wielokrotnie odgrzewane, prosto z otchłani internetów. A mogę pokazać, że są ludzie, którzy poświęcają życie innym, a przede wszystkim - Innemu, co tylko z daleka wydaje się proste, łatwe i przyjemne. Że można im ufać, że można ich potrzebować, że można ich - tak zwyczajnie - lubić.
Jasne, że nie wszystkich. Sąsiadów też nie lubię wszystkich. Ale jeśli na te dwieście osób zdarzy się jeden pijak, jeden oszust, jeden wariat i jeden miłośnik krótkich a głośnych przygód erotycznych - to nie znaczy, że pozostałych stu dziewięćdziesięciu sześciu też takich jest.
I jak to dobrze, że tych dobrych i sensownych jest więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz