środa, 6 listopada 2019

Trzy blizny


Bądź w domu i idź do pracy. Realizuj się i poświęcaj się rodzinie. Rób wszystko na sto procent i żyj pełnią życia, nawet, jeśli musisz do tego zatrudnić cztery nianie i pić co dzień hektolitry kawy. I nie spać. Aha, i nie zapomnij pomagać innym. Całą dobę. 

Próbujemy tak. Przychodzą wtedy koledzy tego wszystkiego. Chaos. Pośpiech. Zamieszanie. Stres.
Łatwo się pogubić. Łatwo zacząć wszystkiemu nadawać taką samą wagę.
A przecież są rzeczy ważne i najważniejsze.

Mnie w niegubieniu się pomagają trzy blizny. Całkiem świeże.
Nie lubię ich. Ale dobrze, że są.


Pierwsza blizna, na lewej łopatce, to ślad po półce, która spadła na mnie spod sufitu. Gdybym stała krok bliżej, teraz leżałabym w łóżku i dyktowała ten tekst powieką, o ile w ogóle leżałabym jeszcze na tym świecie.

Tuż po tym, jak półka zrobiła mi dziurę, nie mogłam ruszać lewą ręką.
Nie mogłam pisać!
Byłam przerażona; bez pisania mnie nie ma. Z tego żyję i tym żyję. Co, jeśli…?

Ta blizna mówi mi: nic nie masz na zawsze. Ani rzeczy materialnych, ani planów, ani nawet talentów, ani tym bardziej dzieci. Dzieci masz na jakieś osiemnaście lat każde. Więc żyj teraz. Twoje życie, takie, jakie znasz, może się skończyć jutro i nie do ciebie należy ta decyzja. I może zacznie się zupełnie inne.

To mnie uwalnia od potrzeby ścisłego kontrolowania życia. Od długoterminowego planowania i frustracji, gdy okoliczności rozbijają te plany w proch. To mi daje luz i przestrzeń na to, żeby zmarnować dużo, dużo czasu na oglądanie ładnych listków, ślimaków, sikorek, w kółko tych samych książeczek, które znam już na pamięć, na słuchanie niekończących się historii o maszynach i potworach, na zwykłe, najzwyklejsze bycie bez pośpiechu.
I także na wewnętrzne pogodzenie się z tym, że sprawy, rzeczy, ludzie kończą się i odchodzą.

Ta blizna mówi mi: jedyną pewną rzeczą w życiu jest zmiana, i to jest piękne. Bądź gotowa na zmiany w każdym momencie życia i przyjmuj je z wdzięcznością. I wykorzystuj to, co dziś masz. Nie na tysiąc procent; może na dziesięć - na tyle, na ile możesz i na ile to będzie dobre.

Druga blizna to właściwie nie blizna.
To okrągła, nieregularna plamka po znamieniu, na widok którego pani doktor mocno spoważniała i powiedziała, że wycinamy, a potem przez kwadrans opowiadała mi o spektrum możliwości, które przed człowiekiem maluje czerniak. Z onkologią i wycinaniem sporej części organizmu na końcu skali.
Zanim poszłam pod nóż, trafiłam jeszcze do świetnego lekarza, który pod potężnym mikroskopem obejrzał komórki znamienia i powiedział, że żadnego czerniaka tu nie ma, ale plamka nie opali się już nigdy i żebym dbała o siebie.
Nóż okazał się niepotrzebny.

Dlatego nie mam drugiej blizny.
Mam białą, okrągłą plamkę wielkości pięciogroszówki.
Ta plamka to brak czerniaka, a gdy się ma podejrzenie czerniaka, to te cztery dni czekania na badanie – a to bardzo, bardzo krótko - potrafią mocno przemeblować myślenie o życiu. Nie tylko swoim; o życiu osieroconych dzieci i wdowca z trójką maluchów też. I serio, naprawdę nie da się o tym nie myśleć.
Dla kogo poświęcasz swoje życie?
Dla czego?

Nagle dobrze widzisz, co jest ważne i kto jest ważny.
Czekasz na to badanie i w międzyczasie dzwonisz do ludzi, na których ci zależy po to, żeby się przekonać, którym z nich zależy na tobie, a którzy po prostu twoim telefonem bez powodu bardzo się zdziwią. Wyrzucasz z kalendarza te setki rzeczy, które do tej pory zdarzało ci się robić, bo ktoś obcy cię poprosił, żeby od teraz najpierw robić te rzeczy, które chcą z tobą robić dzieci i mąż.

Odmawiasz, rezygnujesz, odpuszczasz, wybierasz na nowo.

Ta druga blizna mówi mi: masz jedno życie i ono się nie powtórzy. Kto w nim jest najważniejszy? Czy ten ktoś najważniejszy naprawdę jest najważniejszy? Czy gdy zrobisz sobie test i uczciwie napiszesz, ile czasu w ciągu dnia poświęcasz na jakie sprawy, czy najważniejsze nie okaże się zepchnięte na margines? Ile masz czasu dla dzieci? Ile masz czasu dla męża? Ile masz czasu dla rodziców, dla przyjaciół? W godzinach na tydzień…

Perspektywa czerniaka pozwala popatrzeć sobie w oczy w lustrze i powiedzieć: widzę w tym rachunku kilka zer, które nie powinny być zerami. Widzę kilka bardzo okrągłych sum, które co miesiąc wpadają w studnię bez dna.

 I to nie tak, że od tej pory już nic dla nikogo.
Tylko wszystko w odpowiedniej ilości i kolejności, jakby to była piramida z drewnianych klocków. Musisz budować ją po kolei. Do góry nogami też się da, ale od katastrofy dzieli cię jedno małe trzęsienie dywanu.

Ta blizna – nieblizna mówi mi też: zobacz, ile rzeczy pochłania twoją uwagę. Pozbądź się rzeczy, zajmij się ludźmi. Nawet, jeśli relacje to nie jest twoja mocna strona – one są ważne. Dobre. Potrzebne. Czasem też do tego, żeby zaorać ci serce i żeby wyrosło coś nowego.

Trzecią bliznę mam na ramieniu, trochę nad łokciem.
Z niej cieszę najbardziej, bo przypomina mi, co potrafi moja złość.
I przed czym potrafię ją-siebie powstrzymać.

Bo gdy się ma dzieci, na przykład trójkę, i gdy ma się małe mieszkanie, w którym nie bardzo jest miejsce na dynamiczne gry i zabawy, i gdy jest smog i nie da się wyjść, a nie ma przed tymi zabawami gdzie uciec, by choć przez pięć minut pobyć ze sobą i odzyskać równowagę nadszarpniętą tysiącem małych, zwykłych zdarzeń – czasem trzeba się bardzo, bardzo powstrzymywać.

A jeśli do tego się jest cholerykiem, trzeba się - tak konkretnie - powstrzymywać przed realizacją tego kuszącego wyobrażenia, że bierzesz pierwszy kij, który się trafi, i tłuczesz swoje krnąbrne, bezczelne, leniwe i wrzeszczące dziecko tak długo, aż wrzeszczeć nie przestanie. Choć wiesz, że z tych czterech przymiotników można to dziecko tak naprawdę określić tylko jednym: wrzeszczące. Okresowo. Ale wiesz to gdzieś daleko z tyłu głowy. Z przodu głowy za to masz to kuszące wyobrażenie osiągnięcia pokoju metodą zbrojną i przynoszącą ofiary.

I gdy jesteś już nawet nie na granicy cierpliwości, bo ona została daleko w tyle, i nawet nie na granicy wściekłości, bo ona została gdzieś tam razem z cierpliwością, gdy jesteś u progu białej furii, tej samej, dzięki której w podstawówce twoje koleżanki wreszcie przestały cię prześladować, bo zobaczyły, jak wyrywasz jednej z nich pełne garście włosów (choć ty tego kompletnie nie pamiętasz, gdyż świadomość wyłączyła ci się na chwilę zaraz po tym, jak ktoś dał ci w twarz i następne pamiętasz tylko te włosy w rękach i ciszę wokół) – wiesz, że możesz teraz albo trzasnąć kogoś i długo tego żałować, albo trzasnąć czymś i żałować o wiele, wiele mniej.

I wtedy trzaskasz drzwiami, którymi wcześniej wszyscy trzaskali tysiące razy, ale to właśnie tobie szyba rozsypuje się w trójkątne, ostre kawałki, tobie jeden z nich wbija się głęboko w ramię i na twoje nagie do połowy plecy spada drobny, kłujący szklany brokat.
I tobie zostaje blizna, która przypomina o tym, żeby wciskać guzik stop, zanim ta furia zacznie sobie przypominać, jak fajnie jest sobie trochę polatać po świecie.

Ta blizna mówi mi: twoja wściekłość może być… groźna. Może być straszna w skutkach. Niekoniecznie tych fizycznych.
Ale nie musi - i ty o tym decydujesz.
Naprawdę, tylko ty.
Pamiętaj.


Nie wiem, czy masz blizny i jakie.
Może nie są na skórze, tylko na sercu.
Nawet te po najboleśniejszych ranach są dobre. Tylko im się dobrze przyjrzyj.
Wtedy zobaczysz.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz





Poczytaj jeszcze!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...