Wypełniałam kiedyś pewien kwestionariusz dotyczący rodzicielstwa. Jedno z pytań brzmiało: ile godzin dziennie rodzic spędza z dzieckiem? Do wyboru było wiele odpowiedzi. Pierwsza z nich: mniej niż dwie godziny.
Obserwuję ostatnio różnych znajomych ojców. Dzieci mają mniejsze bądź większe, ale ogólnie do lat czterech. Lubią swoje dzieci i poświęcają im tyle czasu, ile mogą. Problem w tym, że zbyt wiele nie mogą. Gdyż (jak mówi mój ulubiony idiom angielski) są tymi, którzy przynoszą bekon do domu*. Statystycznie wychodzą do pracy przed dziewiątą, a wracają koło osiemnastej. Rano nie ma czasu na zabawę - a wieczorem nie ma co stworzonka rozwariowywać, bo nie zaśnie. I już jest wtorek. I środa. I sobota - a w sobotę, jeśli ojciec nie pracuje w pracy, powinien popracować w domu, ponaprawiać krany, półki skręcić wreszcie i wannę umyć. Czasami schodzi z tym długo, tydzień, dwa, trzy - dzieci chcą tatusia i mają w nosie krany, wannę i półki. Potem niedziela - i znowu. Godzinka rano, godzinka wieczorem. Jak trzeba zostać w pracy dłużej, tatuś ogląda sobie do kolacji śpiące, ale wciąż stęsknione stworzonka.
Wiecie, co jest w tym najlepsze?
Że ojcowie dają radę.
Ojciec dzieciom wraca z pracy, siadamy do obiadu, on z przynajmniej jednym smokiem na kolanie, potem jakieś czytanki-przytulanki albo inwazja łaskoczących tygrysów, a jak późniejsza zmiana, już tylko wanna, piana, pluskanie i wodne łaskotniki, kakałko i przytulanie na dobranoc. I znowu rano: pobudka, Joasia z usteczkami w podkówkę, łzami w oczach i okrzykiem "Tatuś nie idzie do pracy!". Potem prysznic towarzyski, rzymskie WC, śniadanie z przeszkadzaniem, sceny przy drzwiach i wyglądanie przez okno, żeby jeszcze zobaczyć, jak tatuś odjeżdża.
Kiedy ojciec ma czas dla siebie?
Kiedy dzieci śpią, a on nie śpi.
Mało tego czasu. Zaległości rosną. Ubranka pozostają zagadką, bo nie ma kiedy się ich nauczyć - a jak już wiadomo, które czyje i do czego - dzieci wyrastają. Różne sprawy zawieszone w przestrzeni domowej wiszą jak pewien miecz, na szczęście spadają rzadko. Ściany potrzebują malowania, ale ściany nie są żywe. Dzieci potrzebują przytulania. Teraz, zaraz.
Kiedy ojciec odpoczywa? Kiedy tylko może.
Czasami oznacza to: bardzo rzadko.
Można by tu kontrować, że matka też jest zmęczona, że - tak, jak ja - cały dzień z dziećmi, noc z dziećmi, trzeci rok z dziećmi non-stop. Ale to co innego. Może i piorę, gotuję, ogarniam dwa stworzonka, spaceruję, bawię się i walczę z bałaganem, ale sama planuję swój czas. Kiedy chcę, pakuję dzieciaki do wózka i idę na spacer, jadę do Ikei, odwiedzam znajomych albo łabędzie nad stawem. Jestem "uwiązana" do dzieci, ale w pewnym sensie to uwiązanie daje mi wolność. Mogę odpocząć, kiedy śpią, a kiedy nie śpią - położyć się z nimi na podłodze, wśród klocków, piłek i koralików, i bawić się leniwie i całkiem stacjonarnie, albo po prostu być blisko.
Ojciec na takie rzeczy w pracy nie może sobie pozwolić. Musi to, co musi, i nawet jeśli ma niewielki wpływ na planowanie swojego dnia, i tak czas w pracy spędza od tej dziewiątej do osiemnastej. Lub dłużej. Nie ma zmiłuj się. Nie ma tak, że mu się nie chce, więc wrzuci jedno pranie, ugotuje kisiel i pomidorową hurtem**, a przez resztę dnia leży na podłodze i buduje wieże z klocków, przymykając oczy na przekroczone dedlajny na sprzątanie łazienki, zmywanie garów i odkurzanie podłogi z piachu.
A mimo to daje radę. Ojciec dzieciom i inni ojcowie też. Przez te dwie godziny dziennie potrafią czasem dać z siebie więcej, niż matka przez cały dzień. Może nie pamiętają, gdzie odłożyć spodnie córki, a gdzie schować klocki synka - ale są dobrymi ojcami. Troskliwymi, czułymi, zaangażowanymi, kreatywnymi i z wyobraźnią. Zmęczonymi, zasypiającymi, bez humoru, ale wstającymi w chwilę po tym, jak wreszcie zasnęli, żeby przygotować mleko czy inne tam kakałko.
Ojcowie dają radę. Chociaż czasy nie są łatwe.
A kobiety widzą, wiedzą, rozumieją - i narzekają.
Nie narzekać, baby. Nie narzekać.
P.S. Kilka słów prawdy o ojcach było też tutaj
**Co nie znaczy, że w jednym garnku, naprawdę.
Ojjj tak, podpisuję się obiema rękami, nogami, i czym tam jeszcze tylko można.
OdpowiedzUsuńZadziwiające jest dla mnie to, że zabawa z tatą, choć krótka (krótsza niż cały dzień zabawy z mamą) jest znacznie bardziej intensywna, kreatywna, odkrywcza, rozwijająca...! No bo mamusia, to jedną ręką pokazuje maskotkę, drugą miesza zupkę, trzecią, czwartą i piątą robi pranie, wlewa soczek do kubka, przewija dziecko, usypia... itd. A kiedy tata bawi się z dzieckiem, to bawi się z nim całym sobą! (taka to właśnie zaleta braku podzielności uwagi).
Ojcowie dają radę! Bardzo!
Nie masz wyjścia, musisz się podpisać:) Wieloryb był na liście tych obserwowanych, rozumiesz:D
UsuńA to mi miło! :D
OdpowiedzUsuńroznie "miedzy nami bylo", czasami gwiazdorzysz czasami wyolbrzymiasz, ale ostatnimi czasy piszesz genialnie. Prosto i przytomnie. Bez cierpietnictwa matkowego, bez maginalizowania mezczyzny bez ucudaczniania i wyolbrzymiania, za to Cie cenie. I tak to wlasnie Ty powinnas zostac blogiek roku jesli porownujemy z Konradem. lasnie Ty.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wysypiam się:) A poważniej: dziękuję. To bardzo motywujące czytać taki komentarz, a jeszcze bardziej - miłe.
UsuńOdzdrawiam:)
Ojcowie - pelny szacun!
OdpowiedzUsuńSkoro zatyrana matka jest w stanie cos takiego napisac.
Oj, to muszę zweryfikować myślenie, bo chyba trochę zrzędliwa się robię :)
OdpowiedzUsuń